|

Przed nimi w nikłym świetle brzasku olbrzymie góry sięgały pułapu chmur i dymów. Od ich podnóży wysuwały się potężne szkarpy i skalne rumowiska; od najbliższych z nich nie dzieliło hobbitów więcej niż kilkanaście mil.
Sadzawki dymiły oparami, zasypane popiołem i pełne błota, sinobiałe i szare, jakby góry wszystkie nieczystości ze swoich trzewi wyrzygały na okoliczne pola. Wysokie kopuły spękanej i pokruszonej skały, olbrzymie stożki ziemi poznaczone ognistymi piętnami rdzy i trujących jadów wznosiły się niby potworne nagrobki niezliczonymi szeregami, które wyłaniały się stopniowo, w miarę jak rozjaśniał się z wolna dzień.
Ziejące rozpadliny i zatrute wzgórza ukazały się w okrutnej jasności. Słońce wzeszło wysoko, posuwało się wśród chmur i kłębów dymu, lecz nawet blask słoneczny był tutaj bezsilny.
Nim zaświtał nowy dzień, skończyli swój marsz do Mordoru. Za sobą mieli bagna i pustkowia. Przed sobą potężne, czarne góry, hardo wznoszące głowy na tle bladego nieba.
|
 |





|
      |
 |
|
|